Różne wersje legendy o Górze Różańcowej krążą wśród mieszkańców gminy Krasnopol. Oto jedna z nich.
W 1667 r. kameduli u króla Jana Kazimierza wyjednali dokument fundacji na Wyspie Królewskiej na jeziorze Wigierskim. Miała ona być siedzibą zakonu pustelniczego o bardzo ostrym rygorze. Król obiecał pomoc zakonnikom w budowie kościoła i budynków. Kameduli, po śmierci Konstancji Butlerowej, mieli przejąć w swe ręce ogromne puszcze: Perstuńską i Przełomską. W gospodarowaniu puszczami przeszkadzały jednak liczne wchody bartne, sianożętne i jezierne. Kamedułom zależało na wykupieniu na własność jak największych terenów leśnych oraz narzuceniu ciężarów na wolnych osoczników. Po trzydziestu latach urzędowania doszło do nasilenia zatargów między urzędnikami królewskimi a kamedułami. Zakonnicy przeszkadzali łowczym królewskim w pracach i łowach na terenie puszczy. Osocznicy narzekali na kamedułów, że nie dają im strzec zwierza królewskiego, a urzędnicy podawali pod wątpliwość prawa kamedułów do puszcz. Konflikt narastał, postanowiono więc dokładnie ustalić granice fundacji wigierskiej. Generalna Komisja Wigierska we wrześniu 1726 roku, kierując się zaleceniem króla, wyznaczyła granice dóbr kamedulskich. Ustalono wtedy między innymi, iż granica północna przebiegać będzie od wsi Królówek do końca jeziora Żubrowo i dalej do końca jeziora Długiego. Podczas pomiarów zakonnicy, dążąc do posiadania jak największych połaci gruntu, wykorzystali swój spryt i pracowitość.
Wieść niesie, że pewnego wieczora zebrali się wszyscy kameduli przy północnym brzegu jeziora Żubrowo, aby przesunąć przyjęte granice jak najdalej na północ. Chcąc powiększyć swe tereny, ofiarnie nabierali piach i ziemię w swe szkaplerze i mozolnie przenosili kilkaset metrów dalej. Pracowali tak od poniedziałku do soboty, od świtu do ciemnej nocy. Powstający kopiec miał być bowiem jednym z punktów wytyczających granice. Odgłosy pracy kamedułów rozchodziły się po tafli jeziora. W sobotę na jeziorze, nieopodal wyrobiska, właściciel dziegciarni w Krasnem postanowił pod osłoną nocy złowić kilka ryb dla swej rodziny. Usłyszawszy odgłosy, począł przedzierać się przez krzaki. Zdumiony widokiem pracujących zakonników, pobiegł czym prędzej powiadomić o tym, co zobaczył, poddanych królewskich. Kilku z nich szybko naradzało się, co mają czynić. Jak powstrzymać kamedułów? Widzieli z ukrycia, że prace poszły zbyt daleko i chyba nie da się odwrócić sytuacji. Wody wlewały się w zagłębienie wyrobiska, a jezioro coraz bardziej przesuwało się na północ. Wówczas jeden z poddanych królewskich – Maciej – wpadł na szatański pomysł.
– Słyszałem – mówił – że kiedyś poproszono diabła o pomoc i udało się zrobić rzecz niemożliwą do wykonania. Może tym razem sami byśmy spróbowali?
W tym samym momencie ukazał się wszystkim szary obłok, a z niego sprężyście wynurzył się diabeł i osiadł na skraju lasu Jegliniec.
– Czyżbyście mnie potrzebowali? – zapytał.
– Z nieba nam spa… – zaczął Maciej, ale szybko umilkł, szturchnięty przez kolegę.
– Cicho! Przecież rozmawiamy z diabłem.
Za moment jeden z nich począł prosić o pomoc, by jakoś przeszkodzić pracowitym zakonnikom w przesuwaniu granicy.
– Czy ty aby coś w ogóle możesz? – zagadnął Maciej diabła.
Takie powątpiewanie rozzłościło złe licho. Zakręcił się na łapie, robiąc wielki wir swym ogonem. Stanął po przeciwnej stronie świeżo usypanego kopca i począł napychać swymi szponami górę z powrotem w kierunku jeziora. Zakonnicy jednak łatwo nie poddawali się. Ustawili się wszyscy od strony wody i nie puszczają ni pięści ziemi. A diabeł napiera i napiera! Tak mocno zaparł się, że aż mu tylne łapy powłaziły w ziemię. Począł więc nimi dreptać, ale one coraz bardziej zagłębiają się tak, że aż woda wyciska się spod ziemi. Była wtedy pełnia księżyca, przeto poddani królewscy wszystko mogli obserwować. Widzieli zatem, iż zarówno diabeł, jak i zakonnicy zmęczeni byli coraz bardziej. Jeszcze parę chwil i nikt już nie miał sił. W ostatnim porywie diabeł głęboko zaczerpnął powietrza i dmuchnął z całą swą mocą w świeżo usypany kopiec, przesuwając go wraz z zakonnikami pod samo wyrobisko przy jeziorze.
Jeszcze przed nastaniem świtu diabeł zniknął. Zakonnicy, zmęczeni i bardzo nieradzi, że przegrali z mocą szatańską, udali się w kierunku klasztoru. Wszyscy byli tak wycieńczeni pracą i nocnymi zmaganiami z diabłem, że nie zauważyli nawet, iż jednemu z nich zagubił się różaniec. Być może wtedy, kiedy nosił w szkaplerzu ziemię, a może, kiedy ze wszystkich sił zatrzymywał górę napieraną przez diabła.
Czy coś zyskali swą heroiczną pracą? Jezioro przesunęło się o około dwieście metrów na północ, a więc i granice ich dóbr przesunęły się o tyle samo. Po zapieraniu się diabła pozostało do dzisiaj małe okrągłe jeziorko, z którego sączy się strumyk. Pomiędzy tym oczkiem a jeziorem Żubrowo do dzisiaj pozostała góra usypana wspólnie przez zakonników i przesunięta przez diabła.
Po wielu latach pastuch u podnóża tejże góry wypasał na łące krowy. Wspiął się na górę, aby móc je lepiej obserwować i z nudów dłubał patykiem w ziemi. W pewnej chwili zauważył tuż obok swego kija mały koralik, potem drugi i trzeci. Począł ostrożnie rozgarniać ziemię i ku swemu zdziwieniu wydobył z ziemi cały różaniec. Czy to był ten sam, który został zgubiony przez zakonnika? Może tak, a może nie, ale od tej pory górę tą nazywają Górą Różańcową.
Na podstawie historii zasłyszanej w dzieciństwie opowiedział
Robert Razin